niedziela, 28 grudnia 2008

3 lekcje 2008

Cykl 3 lekcji wypływających z dogorywającego roku.

Lekcja 1 - Pacta non sunt servanda.
Polityka międzynarodowa i dyplomacja to gra na bardzo cienkich strunach, gdzie każde słowo zwykło być starannie dobierane i warte więcej niż niejedna umowa. Tyle zasady gry. Lech Kaczyński, prezydent wszystkich polaków odpowiedzialny za losy Rzeczypospolitej, choć nie wygląda zdaje się lubić heavy metal bo te cienkie struny wyraźnie nadszarpuje. Okazuję się, że jedna i ta sama osoba może wynegocjować, jak sama stwierdziła, korzystne warunki traktatu, który co logiczne obiecała – całej Europie - podpisać, by potem stwierdzić, że jednak nie podpiszę bo ów sukces już sukcesem nie jest a porażką, ale już nie jego a cudzą. Ludowe porzekadło mówi, że tylko krowa nie zmienia zdania. I może lepiej więcej już nic nie dodam. No może prócz tego, że to wszystko ma miejsce w ojczyźnie Chopina.

Lekcja 2 - Róbmy coś tam coś tam.
Pan Wojciech Młynarski śpiewał w poprzednim jeszcze systemie Róbmy swoje. Teraz mamy nowy system i nowe piosenki. Pani poseł Elżbieta Kruk dała nam przykład jak pracować mamy i śpiewa Róbmy coś tam coś tam. Polska to kraj znany z zamiłowania do alkoholu i tego zmienić się już nie da. Pani poseł słusznie stwierdziła jednak, że ta przywara nijak nie usprawiedliwia generalnego nieróbstwa narodu. Rozpoczęła obyczajową rewolucję – a tę jak powszechnie wiadomo zaczynać należy od siebie - i tak Posłanka, mimo swojej chwilowej niedyspozycji, wzięła się za pracę dla dobra ojczyzny robiąc coś tam coś tam. Ach, gdyby tak pracował cały kraj…

Lekcja 3 (najważniejsza, najsmutniejsza) – Historia kołem się toczy.
Gwiazda Lecha Wałęsy nadal świeci mocno i rozświetla ciemną opinię o Polsce na świecie. Tak jak 25 lat temu wolna myśl demokratyczna zbiera się gdzieś ukradkiem w Polsce a władza się od niej odcina i bawi się na własnych salonach. Bal u senatora trwa, ale goście honorowi zebrali się na prowincjonalnej zabawie w Gdańsku. Widać tam czują się mniej skrępowani. I tylko w tle słychać Poetę krzyczącego: bo tam Polska właśnie…

niedziela, 21 grudnia 2008

Po(p) kultur(a)ze

Ostatni sprawiedliwy Kowal przekwalifikowany na Krakusa jakiego Polska zna - Jan Nowicki - zapytany co sądzi o programie Gwiazdy tańczą na lodzie zastanowił się chwilę i odpowiedział: W tym programie największą gwiazdą jest lód. Idąc dalej tym tropem śmiem przypuszczać, a przypuszczenia te są bliskie pewności, iż największą gwiazdą Tańca z gwiazdami jest parkiet a programu Jak oni śpiewają mikrofon.

Mikołaj Kopernik już dawno temu stwierdził, że gorszy pieniądz wypiera lepszy. Gdyby Kopernik urodził się 500 lat później prawdopodobnie jego teoria uwzględniłaby ducha czasów i wyglądała by mniej więcej w ten sposób: Gorszy program wypiera lepszy. Kolega Kopernika z kart historii - Jan Zamoyski – rzekł niegdyś: Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie. I znów odnoszę wrażenie, że gdyby urodził się on zaledwie 400 lat później powiedział by nieco inaczej: Taka będzie kultura Polaków, jakie ich gusta chowane.

Dziesiątki lat temu uknute zostało słowo Popkultura. Zastanawiając się dziś nad znaczeniem tego wyrazu odnoszę nieodparte wrażenie, że z tej zbitki dwóch słów – popularność i kultura – została tylko popularność. Bo może jestem stary, wszak 20 lat robi swoje, i może jestem ślepy i głuchy, bo w tym wieku to już się zdarzyć może, ale nijak nie mogę doszukać się kultury w tej popkulturze. Ani jej widu ani słychu.

Pamiętam jak będąc jeszcze bardzo małym dzieckiem zapytałem mamy co robią aktorzy. Mama życzliwie uśmiechnęła się i powiedziała: Synku, aktorzy grają w filmach. To były czasy łatwe dla dzieci, bo niespecjalnie skomplikowanym było zrozumienie tak prostej rzeczy. Myślę, że matki mają dziś o wiele większy problem ze swoimi pociechami bo jak wytłumaczyć dziecku, że aktor wcale nie gra a tańczy, tancerz gra a nie tańczy a wokalistki wcale nie śpiewają tylko pracują jako modelki. Pal licho te matki, one sobie jakoś poradzą. Cóż począć mają dzieci, jak ułożyć to wszystko sobie w głowie by miało jakiś sens. Oj, wymagamy od nich nadmiernego wysiłku intelektualnego w tak młodym wieku.

Może jednak to wszystko ma jakiś sens. Bo patrząc jak aktorzy tańczą faktycznie widzę, że grają – grają, że potrafią tańczyć. Czyli jednak robią to co do nich należy. Tylko czemu ja widzę, że oni udają? Ale cóż, nie wymagajmy od nich zbyt wiele – grunt, że grają. Wiarygodności popkultura nigdy nam nie obiecywała… Kultury też nie.

sobota, 13 grudnia 2008

Drogi Święty Mikołaju

Drogi Święty Mikołaju,

Nazywam się Polak Mały. Urodziłem się 5 kwietnia 1989 roku w miejscowości „Okrągły Stół”. Teraz mieszkam w zakątku świata znanym jako Polska. Mój adres: ulica. Trzeciej Rzeczypospolitej. Miałem trudne dzieciństwo, właściwie to ciągle mam bo w wieku 19 lat wcale nie czuję się dorosłym. Rodzice już mnie chyba nie kochają. Gdy byłem mały i słodki to i owszem, troszczyli się o mnie i doglądali. To było wtedy, gdy nie potrafiłem mówić i pisać.

Dzisiaj potrafię już mówić, ale oni nie chcą słuchać. Chyba się mnie wstydzą. Pamiętają o mnie jedynie od święta. Podejrzewam, że i to niedługo minie, a wtedy kompletnie o mnie zapomną. A ja przecież nie jestem chyba aż tak brzydki, prawda? Wiem, że czasami byłem niegrzeczny, ale każdy taki czasem jest. Naprawdę chciałbym by moi rodzicie mogli być ze mnie dumni. Staram się z całego serca.

Moi koledzy mają kochających rodziców. Bardzo im zazdroszczę Świętu Mikołaju. Idą święta i wszystkie dzieci czekają na prezenty od Ciebie. Ja w tym roku, zamiast prezentu chciałbym byś zrobił coś z moimi rodzicami. Wiem, że jesteś bardzo zajęty a ja wiele oczekuję, ale mimo wszystko proszę o to - Ty możesz wszystko. Potrafisz sobie wyobrazić jakbyś się czuł, gdyby Twoi rodzice o Tobie zapomnieli? Nikomu tego nie życzę. Wigilia to taki dzień, kiedy wszyscy ludzie na świecie powinni być szczęśliwi. Spraw bym i ja mógł być szczęśliwy Święty Mikołaju. Obiecuję, że za rok nie będę Ciebie już tak niepokoić. Gorąco pozdrawiam i czekam z nadzieją.

niedziela, 7 grudnia 2008

Rock'n'roll

Ostatnio nie miałem czasu pisać. Nauka i nauka. Życie i życie osobiste. Zapobiegając jednak śmierci tego bloga zamieszczam początek, wstępny początek, mojego opowiadania:

… Pytasz mnie o dragi i co mam Ci powiedzieć? Jasne, że brałem. Jak ktoś z mojego biznesu mówi Ci, że nie brał to kłamie. Ale ja mówię jak jest, bo jaki mam w tym interes by ściemniać? Brałem i co z tego? Wszystko jest dla ludzi, ale trzeba się…

- Panie Jacku, musimy przerwać. Mamy jakieś kłopoty techniczne i trzeba będzie powtórzyć nagranie. Mam nadzieje, że to nie problem dla pana, prawda?
- Dobra, rozumiem. To ja szybko skoczę do kibelka, wrócę i będziemy startować OK?
- Mam nadzieję, że tak. Technicy już pracują nad problemem.
- Aha, i zawołajcie jakąś pannę, niech mi przypudruje trochę nosek przed nagraniem. W końcu trzeba jakoś wyglądać. Bez podtekstów.

- Witam państwa serdecznie w naszym cotygodniowym programie „Oko oko z gwiazdą”. Dziś naszym gościem będzie znany polski wokalista rockowy z formacji Hyde. Witam pana panie Jacku.
- Cześć, witam wszystkich.
- Jak pan się domyśla…
- Jaki „pan”! Przejdźmy na „ty”. Mógłbym być w końcu twoim ojcem. Jestem Jacek, Jekyll.
- Będzie mi niezmiernie miło. Magda. Kontynuując, jak się zapewne domyślasz pretekstem do twojej wizyty jest premiera nowej płyty. Skąd pomysł na ten tytuł? Nie obawiasz się, że jest on zbyt kontrowersyjny? „Pierdolę system, który mnie zniewala” to dość zaskakująca nazwa płyty.
- Mam świadomość, że to może wydać się kontrowersyjne ale co z tego? Zresztą, kiedy moja twórczość nie była kontrowersyjna? Może wtedy, gdy na początku lat 80 pokazałem towarzyszom z partii dupę ze sceny? Albo wtedy, gdy w teledysku grałem księdza pedofila? Nie dajmy się zwariować. Ten system nas wszystkich zniewala więc mówię o tym wprost. Manifestuję to na każdym kroku bo wierzę w sprawczą siłę rock’n’rolla. Wierzę, że można zmieniać świat na lepsze. Pamiętasz ten fragment jednej z piosenek, „nazywaj rzeczy po imieniu a zmienią się w oka mgnieniu” czy jakoś tak?
- Pamiętam. Twierdzisz, że nazywając tak płytę zmienisz świat?
- Twierdzę, że skoro tak myślę to mam prawo tak nazwać płytę. Wiem, że moi fani tego ode mnie oczekują. A oczekują tego bo podskórnie myślą tak samo jak ja, tylko nie mają środków by to wyrazić. Ja wyrażam ich bunt za nich.
- Jacek, jest XXI wiek, wolność prasy, słowa, demokracja. O jakim zniewoleniu tu mówisz?
- Siedzimy tu, w telewizji publicznej, i ten kto polecił Ci mnie zaprosić nie miał pojęcia, że powiem zaraz to co powiem. I ten ktoś zaraz będzie tego żałować a ja dostane zakaz wstępu do tego budynku przez parę kolejnych lat. Mówię o takim zniewoleniu, że jeden prezesik z drugim dziennikarzyną mogą wymyślić sobie, że ośmieszą dziś tego albo innego pana bo im się to aktualnie kalkuluję. Potem przyjdzie nowy prezes i z tego samego pana zrobi bohatera a Wiadomości będą ubiegać się o wywiad ze mną w roli głównej. Do którego oczywiście nie dojdzie, bo duma mi zabroni. I masz tutaj trzy zniewolenia za jednym przykładem. Pierdolę to co się tu dzieje. Możecie zrobić z tego zwiastun programu.
- Jako pracownik telewizji mogę zapewnić Ciebie, że takie sytuacje nie mają miejsca.
- Magda, jesteś młoda, masz ładną buźkę i 20 lat. Daruj sobie.
- Halo, Reżyser, ten fragment wytniemy. Proszę tak więcej nie mówić.
- Przepraszam, poniosło mnie. Młodość mnie rozprasza, przez nią głupieję i mówię takie rzeczy.
- Panie Jacku…
- Jesteśmy przecież na „ty”.
- Wolałabym jednak nie.
- Jak sobie tylko życzysz Magdo, pani Magdo oczywiście.
- Świetnie. Panie Jacku, czy jest pan wiarygodny dla swoich odbiorców? Obrażonych na świat licealistów bez grosza przy duszy. Pan, popularny od ponad 25 lat muzyk musi przecież sporo zarabiać, żyć życiem dalece obcym od młodych.
- O jakich pieniądzach my tu mówimy? Nie zarabiam wiele. Wiem, wiem, nie wierzy mi pani i myśli, że to taka kokieteria. Rock’n’rollowy sznyt. Ale to już nie mój problem. Ja tworze a nie zarabiam. Widziałem jak pieniądze psują moich kolegów po fachu – serio, widziałem te cholerne upadki nowobogackich artychów. Bieda mnie konserwuje, jeżdżę Mazdą z 86 roku. Wiesz kiedy twój, przepraszam, pani tatuś takim jeździł? Pewnie w 86. Pieniądze są gorsze od ciężkich dragów, serio.
- Jest pan zwolennikiem narkotyków?
- Co ja mogę Ci powiedzieć w tym temacie? Wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem.
- To dość ryzykowna teza. Po takiej wypowiedzi pana młodzi wielbiciele mogą zacząć próbować te używki.
- Nie traktuję swoich słuchaczy jak bandę debili. Mają swój rozum. Jeszcze raz powtarzam: wszystko jest dla ludzi. O czym my zresztą rozmawiamy. Porozmawiajmy o Bogu, Szatanie, transcendencja jest ciekawa nie uważa pani? Eschatologia. To są ciekawe tematy. Czy wie pani, że w Rosji żyje człowiek, który podaje się za Lenina. Rządzi cała swoją wioską. Rosja to dziwny kraj.
- Bardzo nas pan wszystkich teraz zaskoczył. Stary rock’n’rollowiec zajmujący się takimi sprawami. To pana hobby?
- Boi się pani śmierci? Bo ja na przykład się boję. Myślę, że gdzieś tam w piekle czekają na mnie Stalin z Hitlerem. Bez Lenina, bo Lenin jak powiedziałem na szczęście żyje. Poza tym on chyba nie lubi Stalina? A może się mylę. Wyobraża to sobie pani? Nie chce iść do piekła, muszę żyć by zasłużyć na niebo. O tym będzie mój kolejny album. Mam pomysł na taką wielką rock operę. Roger Waters spali się z zazdrości, wymięknie. Ca Ira przy tym to pikuś.
- Pytałam o hobby
- No tak, znów przepraszam. Zagalopowałem się. Dante Alighieri – mówi to coś pani?
- Oczywiście
- Doskonale. Mam świra na punkcie Boskiej Komedii. Niech pani tylko pomyśli co ten człowiek musiał mieć w głowie pisząc tą książkę. Dziś już tak nikt nie pisze. Wie pani, że urodziłem się trzeciego października?
- Tak wiem, przygotowałam się do rozmowy. 3 października 1964 roku. Ale nie widzę związku.
- Nie, nie. Tak tylko zapytałem, głupie pytanie. Raz jeszcze przepraszam. Psuję chyba pani program.
- Program ma na celu przedstawienie pana osoby więc nie może go pan zepsuć. Jest pan jaki jest a my to pokażemy ludziom. Poza tym i tak musimy już kończyć. Jest coś co zechce pan dodać na koniec?
- Love and peace.
- I tym optymistycznym akcentem zakończmy rozmowę.

- No widziałem, widziałem. Nagrałem Ci to na kasetę to sam sobie potem zobaczysz. Wyszło spoko. Ten mój pomysł byś zagadał o tym Dantem czy jak mu tam było był niezły. Wikipedia w końcu się na coś przydała. Teraz to nie jesteś pierwszy lepszy frajer co śpiewa, jesteś intelektualny i zaangażowany, politycznie i społecznie, ba - duchowo. Można by pomyśleć o jakimś wywiadzie z tobą w Polityce. Mam tam znajomego – może da się coś załatwić.
- Okładka w Polityce to byłoby coś zajebistego. Wieczorem przed imprezką wpadnę po kasetę. Trzeba mieć coś dla potomnych co nie? Aaaaa, i pokażę Ci moją nową bryczkę. Stary, ale odlot. Używana, 2 lata, ale wiesz – BMW to BMW. Słyszałeś ten tekst o rock operze? To był mój pomysł, total spontan, czułem, że panuję nad tą panną i wcisnę jej wszystko. Nieźle przyjebałem, widziałeś jej minę? I powiedz mi, kurwa, kim był ten Dante tak właściwie bo jednak warto wiedzieć na przyszłość jak mnie ktoś zapyta. Jakiś fan czy coś.

- Cześć, cześć, no siemasz, kupę lat stary, oooooo gratki, no fajnie, fajnie, dzięki, do zoba przy barze. Ej, ej, gdzie moja kaska? Wracaj no tu, dorwę Cię skurwysynu! Nie, nie, to nie do Ciebie stary, chodźmy tam posiedzieć, jest miejsce.

- Generalnie to wiesz, kręci się jakoś. Dobrze, że ten wywiad mam za sobą, już mi się to wszystko jebało, było blisko i bym spierdolił. Starzeje się. Nie mam głowy do tych wszystkich nazw, estologia-patologia. Choć momentami czułem się tam zajebiście pewnie. Kto nie ryzykuje nie wygrywa, od 25 lat w biznesie. Może złoto się w końcu trafi, tak jak mówiłeś? Powalczyć trzeba. Na pewno w tym klubie jest selekcja? Żeby mnie tu żaden, kurwa, wielbiciel nie zobaczył. Nie no, oni tu na pewno nie bywają, za elegancko nie?
- Spoko, pełen luzik Jekyll. Mi nie ufasz? Wiesz, że bym Cię w żadną ryzykowną akcję nie wpakował. Od lat Ci robię publicity i chyba nie narzekasz na brak grosza? Sami swoi.
- Nie no jasne, tak się tylko ciśnienuję, jak zawsze. Wiesz. Ta Mazda musi ciągle stać koło garażu? Wyjazd mi utrudnia. Dobra, dobra, sam widzisz, że dbam o wiarygodność no, ale są granice. I nic się nie da zrobić? Okej, już nic nie mówię. Niech se stoi, nawet mi się w sumie podoba.
- Słuchaj a nie pierdol. Plan wygląda tak: dzisiaj tu na imprezie baluje taki wpływowy redaktorek – Jarek Słonkiewicz, zagadasz, podejdziesz, pogadacie o Jarocinie, kombatanckich czasach to się zbratacie. Warto by jakąś dobrą recenzje machnął. Najeb się solidnie, jutro koncert – musisz mieć kacyka co wyglądać będziesz jak należy. Załatwiłem kolejną taką starą gitarkę, podłożymy Ci i będziesz miał co rozpierdolić na scenie. Tylko pamiętaj – nie pomyl gitar jak ostatnio! Tysia nas to kosztowało! Dzieciaki chcą teraz mięsa na scenie, nie ma wyjścia.
- I za to Cię cenie. Mordo ty moja, od razu wiedziałem że się zgramy jak Cię zatrudniałem.
- To ja Cię zatrudniłem.
- Pies to jebał, nie bądź taki, kurwa, dokładny kto i kogo. Pijesz to czy nie? Co to za shit leci w tle? Abba? Kurwa, co za komercha. Tak to bym się jednak nigdy nie zeszmacił, za żadne pieniądze.

- PressMusic?
- Co?
- PressMusic? Jarek? To ja, Jekyll! Wielka gęba Hyde się kłania!
- Aaa, witam. „Pierdolę system który mnie zniewala” tak?
- No tak, a jest jakieś inne wyjście? Sam wiesz najlepiej jak to jest, showbiznes to dzisiaj bagno. Nie to co kiedyś, w Jarocinie!
- No Jarocin to dziś już raczej nie jest.
- U mnie jest. Ja tam jestem staroświecki, mnie ten nowy ład nie zepsuł. Pamiętasz 82? Wszyscy spaliliśmy się w jednym namiocie, pewnie nie pamiętasz, ja tam Ciebie pamiętam więc podchodzę. Myślę sobie pogadamy o starych czasach, o sztuce nie?
- Nie pamiętam tego akurat, ale kto wie. Wtedy się wiele działo.
- Dokładnie. A pamiętasz występ Zachodu Słońca? Żeśmy im wzmacniacze pożyczali, taki był klimat, total zaufanie, muzyka ponad wszystko, zero zawiści.
- Zachód Słońca pamiętam! Byli faktycznie nieźli. Szkoda, że zaraz potem się rozpadli.
- No cóż, muzyka wyniszcza, widać nie byli dość zaprawieni.
- Ale wy się jakoś trzymacie nie?
- Bo trzymamy się zasad i zawsze jesteśmy fair. Szczerość ponad wszystko, wiesz o co chodzi? Tego brakuję w dzisiejszej muzyce. O tym jest nasza nowa płyta! Słyszałeś? Pewnie nie, masz tu, darmowy egzemplarz dla kumpla z młodości. Posłuchaj, napisz co myślisz. Chodź tam na wódeczkę, wypijemy za stare czasy. Dzieci Jarocina trzymają się razem!
- Jasne, dzięki Jekyll!

sobota, 22 listopada 2008

Lek na całe zło

Jednym z podstawowych warunków dobrej i skutecznej pracy jest dobre samopoczucie. Bo też trudno chyba sobie wyobrazić pracownika smutnego, zniechęconego do życia, który pokonywałby z łatwością wszystkie problemy jakie w pracy bez wątpienia występują. A jeśli ich pokonywać nie będzie to co z niego za dobry pracownik? Żaden

Wszystkim nam zależy by Polska rosła w siłę a ludzie żyli dostatniej. W tym celu zatrudniliśmy kadrę specjalistów - zwanych potocznie posłami – by to oni pomogli należyty cel osiągnąć zasiadając w ławach izby, dla żartu zwanej wysoką. Oddaliśmy losy państwa w dobre ręce, co do tego nie mamy przecież wątpliwości wszak to nasi ludzie. Lecz cóż z tego jeśli nasi wybrańcy byliby smutni?

A powodów do smutku w tamtejszym środowisku jest przecież bez liku, światowy kryzys gospodarczy, pogorszenie pogody, nieprzychylna i nieuczciwa prasa, niskie zarobki i przygniatająca odpowiedzialność. To wszystko nie ułatwia zadania, a śmiem twierdzić po obrazie Polski, że skutecznie utrudnia. Poseł jednak swoją głowę ma i myśli. Myśli, jakby to samopoczucie i samozadowolenie poprawić bo ma świadomość ważności swojej roli. Wie, że obywatele na nim polegają, wie, że do zrobienia jest dużo i nie może sobie pozwolić by przez jego błahe dla narodu problemy cierpiało państwo.

Lekiem na całe zło, jak śpiewała przed laty Krystyna Prońko, okazały się być używki. Alkohol, narkotyki – generalnie bardzo skuteczne jak widzę, np. w transmisjach z Sejmu, środki „samopoczuciepolepszające”. Dzięki nim możemy mieć pewność, że wysoki poziom samozadowolenia posła zawsze będzie wystarczający przez co i zapał do pracy spory. A na tym nam wszystkim przecież zależy.

Elżbieta Kruk, posłanka Prawa i Sprawiedliwości z okręgu lubelskiego, zabrała się ostatnimi czasy do ostrej pracy. Zapał ten i oddanie było doskonale widać parę dni temu w Sejmie, gdzie pani Kruk roztaczała aurę samozadowolenia i silną woń alkoholu. Ludzie z Lubelskiego mogą spać spokojnie, ich sprawami jak widać, słychać i czuć zajął się w końcu ktoś odpowiedni.

Nie cała władza rozgrywa się jednak na najwyższych szczeblach. Okręgi samorządowe są przecież równie istotne. I tam potrzeba wielu sił, by pokonać masę, zewsząd czyhających problemów. Skąd te siły jednak brać? To pytanie zadali sobie radni Platformy Obywatelskiej. Odpowiedzią okazały się być narkotyki. Może się to wydawać pozornie nie na miejscu lecz nic bardziej mylnego. Radni postanowili połączyć przyjemne z pożytecznym. Przyjemne, bo dzięki nim mieli więcej sił i lepsze humory skutkiem czego praca szła lepiej. Pożyteczne, bo zażywając narkotyki skutecznie przyczynili się do zmniejszenia ilości występowania, tych nielegalnych przecież środków na rynku lokalnym.

Alkohol i narkotyki posądzane często (zupełnie niesłusznie jak się okazało) o całe zło świata stały się głównym napędem polskiej polityki. Wysokie samozadowolenie posłów przekłada się wyraźnie na jakość wykonywanej przez nich pracę . Szkoda tylko, że zadowolenie społeczeństwa z władzy rośnie odwrotnie proporcjonalnie do wzrostu ilości promili w wydychanym powietrzu przez posłów. Czyli spada. Ale może na nowo trzeba przemyśleć zdanie Humphrey'a Bogata jakoby kłopot ze światem był taki, że jest on zawsze o trzy drinki do tyłu? Po trzech drinkach faktycznie lepiej rozumiem większość posunięć rządu.

czwartek, 13 listopada 2008

Ludzie czynu

Ludzie dzielą się na ludzi i ludzi czynu. Zwykli ludzie niewarci są tutaj uwagi, bo pospolitość aż skrzeczy. Na szczęście dla państwa i Państwa są też ludzie inni, niepospolici, wyjątkowi – ludzie czynu. Ludzie, którzy co mówią to czynią; ludzie na, których możemy polegać jak na Zawiszy, zawsze i wszędzie. Bóg wie komu dzięki, że Ci ludzie właśnie u nas, w tym biednym kraju nad Wisłą, są na piedestale, sami sobie sterem, żaglem i okrętem prowadzą nas pewnie ku lepszej przyszłości. I nie stukajcie się w czoło drodzy obywatele, i nie pytajcie „jak to? o jakim ty kraju bredzisz?”. Bo tak to, o Polsce mówię! O kraju, gdzie słów się dotrzymuje!

Rząd jakiś czas temu doszedł do wniosku, że dziura budżetowa jest i trzeba ją załatać. Honorowo, jak należy, pieniędzy zaczął szukać najpierw u siebie, a nie u biednych emerytów i pozostałych podobnie biednych rodaków. Jak pomyślał tak uczynił i w ramach szeroko zakrojonej akcji oszczędności podniósł swoje zarobki o jakieś nic nie znaczące parę procent. W wyniku czego, dziura domowych budżetów posłów uległa wystarczającemu zmniejszeniu. Przynajmniej na jakiś czas. I dobrze narodowi wiedzieć, że ludzie czynu opłacani są godnie bo i na to zasługują. No i przecież nie od dziś wiadomo, że z niewolnika nie ma pracownika. Tak więc, Tu, z tego miejsca, postuluję by dziurę załatać do końca, zapobiegawczo, by żaden człowiek czynu z rządu nie odszedł w poszukiwaniu łatwiejszej gotówki. Tej starty moglibyśmy już nie załatać.

Ludzie czynu, na całe szczęście, działają nie tylko na arenie gospodarczej. Nie ograniczają się jedynie do naszych problemów wewnętrznych bo ich światłe umysły na świat patrzą szerzej. Biorą na swoje barki sprawy międzynarodowe bo i tam jest co robić. Ostatnim tego przykładem może być wystąpienie posła PiS’u, Górskiego Artura, który w ramach ocieplania stosunków z naszym największym sojusznikiem USA skomentował wybór nowego prezydenta, jeszcze elekta, tegoż kraju. Uprzedzając słowa posła na Sejm RP chciałbym zaznaczyć, że są one dodatkowo czynnym wkładem w walkę z rasizmem i ksenofobią co wielokrotnie nam już obiecano. Tym razem jednak słowa dotrzymano. "Obama to nadchodząca katastrofa, to koniec cywilizacji białego człowieka" rzekł nasz przedstawiciel. I w tej sprawie do dodania nie mam już nic.

Polska polityka przepełniona jest osobami tak wyjątkowego kroju co napawa mnie optymizmem, że gorzej być już nie może. Wierzę, że ludzie pospolicie niezwykli wezmą czynny udział w wyborach i wykopią ludzi czynu, gdzieś gdzie już nigdy czynnie ani jakkolwiek inaczej nikomu nie przeszkodzą pracować może i zwykle i nieefektownie, ale uczciwie. Czego i sobie i państwu i Państwu życzę. Naprawdę serdecznie.

sobota, 8 listopada 2008

Wiem, że nic nie wiem

Od najmłodszych lat dawałem oznaki, że będę jednostką niezbyt intelektualnie biegłą. Rodzice jak to rodzice, wyczuli to szybko i pogodzili się z tym. Jedyną szansą dla mnie, zdaniem mojego taty, było przystawanie do lepszych i mądrzejszych. Nawiasem mówiąc było to dość łatwe do wykonania, bo o lepszych nietrudno.

I tak mijały kolejne lata, kiedy to z poczuciem niższości i kompleksem niewiedzy współżyłem z intelektualnymi wygo. Przysłuchiwałem się ich mądrym rozmowom na, których temat do powiedzenia nie miałem nic. Do momentu.

Do momentu, kiedy zrozumiałem, że nie ma prawd niepodważalnych, a stawianie pytań niekoniecznie jest objawem głupoty.

Jan Nowicki powiedział kiedyś, że w jakiejkolwiek dyskusji musi on wyrażać odmienne zdanie od tego, wyrażanego przez drugiego rozmówcę, nawet za cenę wyjścia na idiotę. Przyznanie racji, choćby słusznej, zamyka drogę ku głębszemu poznaniu, czyli generalnie mija się z celem.

Wiem, że nic nie wiem powiedział Sokrates i święcie wierze, że miał rację. Wiem też, że Ci, którzy mówią, że wiedzą na pewno to wiedzą albo mało albo wcale. I nie wiem czy mam racje, ale wierzę, że dzięki ojcu mam dziś komu zadawać pytania. I już nie głupio mi być idiotą, bo idiocie na więcej pozwalają.

środa, 5 listopada 2008

Prawdziwe zmyślenie

Mój, głęboko zakorzeniony, romantyzm zwiódł mnie ostatnio, uprowadził i ostatecznie doprowadził ku rozmyślaniu o sztuce nie byle jakiej bo wysokiej, a ogólniej rzecz ujmując o kulturze.

Mój, równie głęboko zakorzeniony, patriotyzm zwodził mnie w tym samym czasie ku rozmyślaniu o ojczyźnie, czyli jak zawsze o polityce.

Wybór między romantyzmem a patriotyzmem byłby wyborem nie tyle kłopotliwym co wręcz niemożliwym, tym bardziej byłem więc szczęśliwy dochodząc do wniosku, że przecież te rzeczy niekoniecznie muszą się wykluczać. Teoria ma potrzebowała jednak dowodów i przyznam szczerze, że z minuty na minutę coraz bardziej wątpiłem w jej słuszność.

Potrzebny mi materiał dowodowy w postaci wspólnego mianownika zdawał się coraz bardziej oddalać i oddalać. Zagłębiając się w temat nijak nie mogłem połączyć kultury z polityką. Dałbym sobie z tym wszystkim powoli spokój, gdyby nie oświecenie, które jak w tanich filmach kryminalnych, przyszło dosłownie w ostatniej chwili.

Niczym Sherlock Holmes (bez wątpienia w najlepszej fazie jego kariery) połączyłem fakty i wszystko się zazębiło. Uratowało mnie „prawdziwie zmyślenie” – pojęcie uknute ponad 30 lat temu, przez tak zwanych kaskaderów literatury. Gdzie związek z polityką?

Już wyjaśniam, pierwszy przykład z brzegu. Były Pierwszy, Aleksander Kwaśniewski i jego wyższe wykształcenie, którego nigdy tak naprawdę nie było i jak ośmielam się przypuszczać nigdy już nie będzie. Marek Hłasko byłby z niego dumny - lepszego prawdziwego zmyślenia sam by nie wymyślił. Mało? Zbyt prowincjonalnie?

Dobrze, czas na Stany Zjednoczone. Kolejny były Pierwszy, Bill Clinton znany z tego, że palił jointa, ale się nie zaciągał. Tutaj przy okazji mamy przykład wpływu dzieł Janusza Głowackiego na elity polityczne USA. Pan Janusz już 20 lat temu nakreślił obraz przykładowego męża – owszem spał z inną kobietą, ale nie szczytował.

Wróćmy jednak do Polski. Donald Tusk w nagłym przypływie szczerości wyznał iż Bill Clinton mu imponuje i na znak solidarności też zapalił jointa, niestety zaciągając się przy tym, ale niechcący i przez pomyłkę. Poza tym to i tak było dawno i się nie liczy.

Teoria ma zyskała dowody a dusza ukojenie. I tym optymistycznym akcentem skończę na dziś.

PS. Ten optymizm, w tym kontekście, to też prawdziwe zmyślenie. Ale ja na szczęście nie jestem politykiem.

czwartek, 30 października 2008

Wybory

Moja szorstka przyjaźń z ekonomią nie jest całkowicie bezowocna. Mianowicie tonąc ostatnio między jednym a drugim wzorem w morzu wykresów dostrzegłem na horyzoncie coś ludzkiego. Skoncentrowałem się i nastawiłem na odbiór bo druga taka okazja mogła się przecież prędko nie powtórzyć. Całość tematu obracała się wokół klienta a dokładniej mówiąc racjonalności jego postępowania. Hasło „racjonalny” zachęciło mnie silną konotacją z szeroko pojętym humanizmem więc tym łatwiej przyszło mi zapamiętanie pewnych faktów, które przedstawiam poniżej z akademicką dokładnością.

Racjonalny klient dokonując wyboru:

a) Wie czego chce

b) Hierarchizuje swe potrzeby

Usłyszawszy to me osobiste pytania uzyskały odpowiedzi i wszystko stało się jasne. Już wiedziałem jakim kluczem zdecydowanie nie kierujemy się przy wyborach. Mimo to ciągle było mi mało, pęd ku wiedzy wygrał i ambitnie postawiłem sobie poprzeczkę wyżej zadając pytanie: skoro nie takim kluczem to jakim? Zmusiłem się do wysiłku intelektualnego, co zawsze w moim przypadku jest bolesne, i stwierdziłem, że jeśli ten klucz nie pasuje to może zupełnie przeciwny? Pomyślałem chwilę o wyborach zarówno parlamentarnych jak i prezydenckich i przyznałem sam sobie racje. Ale może jak to mówił Szekspir w tym szaleństwie jest metoda?

poniedziałek, 27 października 2008

Iluminacja

Oczywiście, że niełatwo żyje się łatwo. Bo też ciągle ktoś, szczególnie życzliwy, kładzie pod nogi nam kłody. Poza czynnikiem, jakże ludzkim w swej osobie, jest jeszcze jedno utrudnienie, bardziej prozaiczne. Otóż droga zazwyczaj jest dziurawa i zdradliwa a pogoda częstokroć tragiczna. Niełatwo więc iść łatwo, cóż więc mówić o życiu? Wysuwając te wnioski byłbym bliski załamania, gdyby nie pewien ratujący wszystko szczegół: w drogę można zabrać kogoś kto pomoże. I odtąd stała się jasność a życie łatwiejsze. Oby ten, kto to iluminował oświecił i was.

piątek, 24 października 2008

We, the people

20 lat temu wywalczyliśmy wolność. Pierwszy raz od przeszło 300 lat nasz kraj stał się faktycznie niepodległy. Ten wielki sukces był ogromnym kapitałem na przyszłe lata, który rozmieniliśmy na drobne. Pod koniec lat 80 My, naród staliśmy się rodzicami pięknego dziecka o imieniu Demokracja. Okazaliśmy się być jednak złymi, nieprzygotowanymi i nieodpowiedzialnymi rodzicami, którzy w skutek wielu zaniedbań zmarnowali ogromną szansę. Szansę na lepsze jutro jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi.

Jan Zamoyski pod koniec XVI wieku pisał: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”. Tak, a nie inaczej wychowaliśmy swoje dziecko i bierzmy za to odpowiedzialność. Obraz dzisiejszej Polski jest w gruncie rzeczy odzwierciedleniem nas samych, naszych przywar i cnót. Zaznaczam raz jeszcze – nas samych a nie tych innych, tych na tzw. górze, którzy wydawać by się mogło rządzą naszym losem. Te 300 lat skutecznie odmieniło nasz system wartości i sposób postrzegania władzy. Przez cały ten okres byliśmy pionkami w grze, sterowanymi czasem lepiej, czasem gorzej, ale to bez znaczenia. Oduczono nas myślenia i twórczej współpracy. Żyliśmy w przekonaniu, że od nas nic nie zależy, ograniczyliśmy się do podporządkowania jedynej słusznej partii i kopania własnej rzepki. Na tym wyjałowionym z wszelkich cnót obywatelskich gruncie cudem rozkwitło ziarnko nadziei w postaci Solidarności.

I miało się wszystko zmienić na lepsze. Bo już mieliśmy być „my” a „oni” tym razem zejść mieli to podziemi. Mieliśmy być razem a nie oddzielnie. Nikt tego nie powiedział chyba piękniej jak Jan Paweł II: „Jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem, we wspólnocie. A więc nigdy: jeden przeciw drugiemu. Jedni przeciw drugim. I nigdy 'brzemię' dźwigane przez człowieka samotnie”. Marzenia swoje a rzeczywistość swoje. Nasze dziecko już pełnoletnie a wciąż tak nieukształtowane, stojące jakby na rozdrożu, zastanawiające się jaką drogą pójść, czekające na rady i wsparcie rodziców, którzy sami milczą i nie wiedzą co począć.

Taki jest smutny dorobek tych 20 lat podczas których zmienił się ustrój Polski, ale nie mentalność większości Polaków. Bądźmy jednak uczciwi i spójrzmy na ten czas z innej perspektywy.

Nie tak dawno jeszcze żyliśmy w państwie podległym o aspiracjach komunistycznych. Dziś jesteśmy państwem liczącym się w Europie, wchodzącym w struktury UE i NATO, państwem o szybkim wzroście gospodarczym i niezagrożonej niepodległości. Państwem demokratycznym, którego waluta stała się wymienna na światowym rynku. Mamy wreszcie tak oczywistą dziś dla nas już wolność przemieszczania, wolność słowa, pluralizm polityczny. Wszystko to w zaledwie 20 lat bez użycia siły i szafowania bronią. Uczyniliśmy ogromny krok naprzód. Najważniejsze, strategiczne cele, które wydawały się poza naszym zasięgiem zostały osiągnięte. Jest to powód do wielkiej dumy, ale też i wielkie zobowiązanie by nie zaprzepaścić tak sprzyjającej sytuacji. Wszystkie karty po naszej stronie a do zgarnięcia cała pula. Potrzeba nam wytrwałości, cierpliwości i społeczeństwa obywatelskiego, które stałoby się nawozem przyszłego sukcesu.

Nie sposób wymienić wszystkie błędy i zaniechania jakie uczyniono w III RP, tym bardziej nie sposób zapomnieć jak one są bolesne i namacalne w życiu codziennym. Nie sposób jednak również wymienić wszystkie nasze sukcesy, które wspólnie osiągnęliśmy. My, naród, wspólnie, nie jacyś politycy za nas a w naszym imieniu i dzięki nam. Spoglądajmy więc w przeszłość z dumą a w przyszłość z nadzieją. Bo dzięki tej nadziei połączonej z wytrwałością i własną pracą, pracą na najniższych szczeblach organizacyjnych, pracą z sąsiadami na osiedlach, pracą z nauczycielami w szkołach, pracą częstokroć bezinteresowną i kosztowną osiągniemy jeszcze większy sukces. Naszemu dziecku można jeszcze pomóc. Czego i sobie i państwu życzę. A raczej inaczej, czego nam życzę drogi narodzie.

piątek, 17 października 2008

Herkules i koledzy

Herakles a mówiąc, notabene dużo bliższym memu sercu, językiem popkultury Herkules zmuszony był podjęcia się 10 nadludzkich prac z których ostatecznie zrobiło się 12. Jego sąsiad z kart mitologii – Syzyf nie miał łatwiejszego życia i musiał powalczyć z głazem i górą. A była to praca niemniej nadludzka niż ta Herkulesa. Nawiasem mówiąc, czy nie uważacie, że Syzyf był pionierem spaceru farmera? Tylko, że on nie podobał, a Pudzian sobie radzi…

Ja idąc śladem wyżej wymienionych kolegów zostałem studentem kierunku stricte ekonomicznego. Ekonomia jest mi prawdopodobnie tak samo bliska jak głuchemu radio co stawia mnie w aż nadto kłopotliwej sytuacji. Tym samym wpisałem się w poczet tych wszystkich wielkich osobowości o których legendy krążą do dziś. Ciekawe jaka będzie moja legenda…

niedziela, 12 października 2008

Epikur

Wychodząc na przeciw oczekiwaniom narodu, a przynajmniej jego części, postanowiłem się ugiąć. Czyli spojrzeć na świat też i od tej drugiej strony. Pewnie część z was zaskoczę, ale uwierzcie mi na słowo - i taka strona jest.

Jestem fanem pana Epikura. Tak samo jak jestem fanem piosenkarza Bona i piłkarza Zizu. Bono śpiewa doskonale, ja nie śpiewam nawet źle. Ja po prostu wcale nie śpiewam. Nie przeszkadza mi to jednak jakkolwiek w odbiorze jego twórczości. Talent piłkarski Zizu jest mi również niestety obcy. Sytuacja z panem Epikurem jest bliźniaczo podobna. Imponuje mi jego myśl, tym bardziej, że jak mało kiedy się to już zdarza przeżyła ona swego twórcę. Szacunek, kłaniam się naprawdę nisko. Imponuje nie znaczy jednak naśladuję bo gdzie mi tam do niego. Choć aspirację mam.

Dziecko Epikura nazwane pieszczotliwie Epikureizmem wydaję się być kluczem do poznania jasnej strony świata. Cóż za wspaniały przewodnik po świecie zostawił nam w spadku ten Grek. Jaśniej? Dobrze, już śpieszę.

Jak powiada nasz główny dzisiejszy bohater świat pełen jest przyjemności. Trzeba je tylko dostrzec i po nie sięgnąć. A pierwszym etapem tej drogi jest po prostu sama chęć przyjemności. Tak więc narodzie chciejmy a będzie nam dane. Idźmy dalej tym starożytnym tropem. Natrafimy na tajemnicze słowo "szczęście", które mimo iż mijamy tak często, tak rzadko zamieniamy z nim słowo. Historia uczy, że rozmowa nie gryzie i warto pogadać. Dla szczęscia naszego i świata...

Dodając, mnożac, potęgując i generalnie reasumując wszystko powyższe wypada stwierdzić iż świat jest piękny, a przynajmniej jego jasna stronę. Tą też polecam odwiedzać. A wybór, którą zwiedzimy należy głownie do nas drogi narodzie.

piątek, 10 października 2008

Ku pokrzepieniu serc

Nie od dziś wiadomo, że najłatwiejszym sposobem polepszenia sobie nastroju jest posłuchania, że inni mają gorzej. Tym lepiej dla nas, gdy mają gorzej naprawdę. Z co najmniej dwóch powodów jest tak a nie inaczej. Pierwszy jest taki, że pozostajemy w zgodzie z prawdą co pozwala nam spojrzeć na samych siebie jakoś przychylniej. Drugi jest taki, że nie musimy czuć się podle żerując na cudzej krzywdzie. Bo zgodnie z powiedzeniem jakoby nadzieja umierała ostatnia zawsze jest nadzieja, granicząca z pewnością, że ten na którym żerujemy stanie się żerującym. I niech ktoś powie, że świat ten nie jest urządzony mądrze... Prócz mnie, oczywiście.

sobota, 4 października 2008

Home, sweet home..

Powrót do domu urasta do rangi wydarzenia co jest faktem tyleż niepokojącym co i bolącym. Bo jak to tak? Ano właśnie niestety tak a nie inaczej. I tak sentymentalnie się robi, aż ironizować się odechciewa... Ale żeby nie było tak do końca smutno. Są przecież i pozytywy. Jestem w domu, mój pokój choć widocznie uboższy nadal jest moim pokojem, a łóżko nic się nie zmieniło i nadal tam jest najlepiej. I można wrócić do ulubionych domowych czynności, udać, że choć przez moment jest tak jak było jeszcze tak niedawno przecież. Do poniedziałku, znów nie lubię poniedziałków a kiedyś czekałem tylko na ten dzień...

środa, 1 października 2008

Deszcz gubi ten kraj

Drugi dzień w tym mieście. W Gdańsku konkretnie, jeśli mam być dosłowny. Jestem chyba niechcianym gościem, to miejsce na samym już początku próbowało przegonić mnie deszczem i wiatrem. Jesień nadeszła jak zawsze prędko i niespodziewanie, zaskakując nie tylko kierowców. Proza życia. Zawęziłem przestrzeń życiowa do dwóch, no może trzech przystanków kolejki. Przymorze, Oliwa, Sopot. Pierwsza rada dla tubylców: uważaj na światła, pojawiają się niespodziewanie, zmieniają zawsze w złym momencie. Druga rada: nie bój się pytać o drogę a zaoszczędzisz trochę czasu i nerwów. Czas spać, znów pada.

To pisałem ja, Kamil. Już w Gdańsku

PS. Miło czasem spotkać znane twarze na nieznanych chodnikach.

poniedziałek, 29 września 2008

Komu w drogę, temu czas

W życiu każdego człowieka nadchodzi taki czas, gdy należy opuścić rodzinne gniazdo i udać się na wygnanie. To banalne spostrzeżenie zyskuje na wartości, gdy dotyka nas osobiście - jak np. mnie teraz. Perspektywa ma to do siebie, że ulega częstej zmianie. Tak więc i moja perspektywa nie oparła się pokusie modyfikacji. I nagle znienawidzone stało się ukochanym. A wymarzone? A wymarzone przestało być jakkolwiek wyczekiwanym.

To pisałem ja, Kamil. Jeszcze w Starogardzie.

niedziela, 15 czerwca 2008

Duch w narodzie nie ginie.

Duch w narodzie nie ginie. Pamiętam obawy Polaków po śmierci Papieża, wątpliwości co do trwałość naszej wiary, namiętne dyskusje czy aby nie zatracimy ducha po tak ogromnej stracie. Dziś można rzecz z całym przekonaniem: nasze obawy były płonne. Niepotrzebnie żeśmy się lękali.

Wiara Polaków jest bezgraniczna i nieskończona. Św. Tomasz czułby się wśród nas obco, wszak on wiary naszej nie byłby w stanie ni to podzielić, ni to nawet zdzierżyć.

Naobiecywano nam ostatnimi czasy. Nie żeby to było coś nowego – co to, to nie. Po prostu ostatnio jakoś dziwnie się to nasiliło. By nie szukać daleko i niepotrzebnie nie grzęznąć w kartach historii. Leo Beenhakker obiecywał nam 100% przygotowanie polskich piłkarzy do turnieju Euro 2008, straszył przeciwników technologiami w prostej linii zaczerpniętymi z NASA, podgrzewał nastroje bojowe Polaków. I nie mam mu tego wszystkiego za złe. Złym wodzem jest ten, który przed bitwą odbiera a nie daje nadzieje. Duch narodu rozbudził się jednak aż nad to, skutecznie zagłuszył głos rozsądku nakazujący czytanie figury retorycznej. Nasz udział w turnieju dobiega końca a my nadal wierzymy, wierzymy w cud.

A propos cudu, bo to ostatnio modne słowo. Mijają kolejne miesiące rządu jaśnie nam panującego Słońca Peru, boga miłości, Donalda Tuska a naród wybrany ciągle czeka na cuda. Bo przecież miał nastać czas dobrobytu, oto bóg miłości miał spojrzeć na nas łaskawym okiem i uradować swój lud. Rząd wybrany miał palić się do roboty i w trymiga przeistoczyć kraj nad Wisłą w krainę mlekiem i miodem płynącą. Jak się okazało zaszło jakieś nieporozumienie, władza faktycznie pali… pali „donki”. Ale kto by się czepiał szczegółów?

Mimo wszystko wierzymy, jak w piosence „jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie”. Historia uczy, że cuda się zdarzają… i niekoniecznie musimy pamiętać, że wtedy, gdy się ich najmniej spodziewamy. Cudownym uczuciem jest wierzyć.

Zaczynamy...

Mr Secretary General,

Ladies and Gentlemen,

Mam zaszczyt oficjalnie otworzyć mój, prywatny, dziennik pokładowy. Miałem wiele czasu na myślenie i pisanie. Zamknięty w mojej samotni przelewałem na papier myśli, które potem wklepywałem do komputera. Norwid parzył mi kawę, Prus zmieniał papier a Orzeszkowa wkłady. Tak powstawał "rokendroler" i zapowiada się, że nadal tak będzie się rozwijać. Piszę w nim o 19 fascynujących latach w Polsce i w moim życiu. A właściwie pisać dopiero będę, o sprawach fascynujących i o tych mniej fascynujących. O rzeczach znanych, ale i o tym czego prawie nikt nie wiedział i o czym nikt albo prawie nikt nie słyszał - no może oprócz mnie i Hemingwaya.