piątek, 27 marca 2009

Artysta aktor

O życiu artysty aktora i różnicach między filmem polskim a amerykańskim opowiada Jacek Braciak.

wtorek, 24 marca 2009

Lekcja Stylu

Politykę można uprawiać na dwa sposoby. Artur Barciś te sposoby odegrał. A ja pośredniczę.

Deszcz

Sentymentalnie, powrót do przeszłości.


sobota, 21 marca 2009

Kocham Polskę

Pewien częstochowianin śpiewa, że ojczyznę kochać trzeba i szanować, nie deptać flagi i nie pluć na godło. Dla prawdziwego Polaka to jednak za mało – on poczuwa się w obowiązku do czynienia więcej. Tak więc, Niemca trzeba bić w twarz (i nie tylko), komucha wypada ganiać z pałką w ręku, a poganina homoseksualistę spalić na stosie. Te i inne heroiczne czyny udokumentowane zostały w filmie, o jakże kojącym duszę wszechpolaka tytule „Kocham Polskę”. By nie zostać gołosłownym zachęcam do obejrzenia tego dokumentu. Poniżej, jak zwykle, fragmenty.




piątek, 20 marca 2009

We, the People!

Jak każdy moralnie wybrakowany, na wskroś cyniczny i generalnie niepospolicie zły człowiek wzruszam się przy największych banałach. I wzruszam się, gdy widzę Lecha Wałęsę przemawiającego przed amerykańskim Kongresem. Można się z tego śmiać – nie zabraniam. Długo szukałem tej sceny w Internecie, ale jest. Dzielę się z Wami moim wzruszeniem.



czwartek, 19 marca 2009

Depresja mon amour

Panuje ogólnospołeczne przekonanie o nudności pisarzy. Zamknięci w sobie, wiecznie zaczytani, żyjący we własnym świecie pióra. Nie da się ukryć - prawdopodobnie prawda ta tyczy się większości literatów.

Pozostała jednak mniejszość to zupełne przeciwieństwo. Pisarze żyjący życiem głęboko rozrywkowym, stricte rock'n'rollowym stylem. Pisarze, których życiorys mógłby z powodzeniem posłużyć za świetny scenariusz filmowy. Pisarze instytucje - kopalnie anegdot, opowieści o sławie, bogactwie na przemian z biedą i wreszcie o kobietach, czyli dramatach z nimi związanymi.

Polska literatura taką mniejszość reprezentuje w osobie Janusza Głowackiego. Nie czas, nie miejsce, brak mych chęci, by rozwodzić się teraz nad nim dłużej. Po prostu polecam film. O bardzo rozrywkowym tytule "Janusz Głowacki - Depresja mon amour". Poniżej fragmenty.


wtorek, 17 marca 2009

Historia pewnej miłości

Powiedziała żebym spierdalał, więc spierdoliłem. Natychmiastowo, bez walki. Podświadomie byłem już chyba na to gotów. Czułem, że tak będzie. Tego feralnego dnia przyszła do mnie wyjątkowo punktualnie. To już dało mi do myślenia. Pamiętam, miała założone moje ulubione buty – czarne trampki w białe grochy. Siadła swym ze wszech miar oryginalnym i wyjątkowym tyłkiem Levisa na mojej kanapie i powiedziała, że jest tylko na chwilę, że nic nie podawać, nie proponować bo nie ma czasu. Krótko, po żołniersku, w przelocie. Jak ten ostatni frajer przystałem na to, nic nie mówiłem. Tylko siedziałem naprzeciw jej i nic. Nastała taka cisza. Niezręczna. Ja spojrzałem na zegarek, ona w telefon i to ją pobudziło, dostała ataku nagłej odwagi. Teraz jak o tym myślę to kojarzę fakty. Co jak co, ale telefon to ją zawsze pobudzał do działań. „Chodźmy prędzej, szef dzwonił”, „Śpiesz się, zaraz musimy być u Kasi, napisała, że czeka”. Kurwa, jaki ja byłem wtedy naiwny i głupi, że mi to nic do myślenia o przyszłości nie dało, o tym jak ona sobie życie wyobraża. I tak siedzimy, ktoś jej wysyła smsa, że ma się streszczać, więc ona to robi. Ma ten swój atak. Widzę jak się w sobie zbiera, by ująć to wszystko w najdelikatniejszy sposób. Mówi coś o miłości co jest prawdziwa, ale przemija, coś o czasie i przyjaźni, jeszcze dużo rzeczy mówi, ale tego już nie pamiętam. Nie jesteśmy kompatybilni, mówi jedno, słyszę co innego. Słyszę jak mówi „do widzenia skurwysynu, spierdalaj chuju”. Potem są jakieś łzy – nie moje, jakieś zdjęcie mi oddaje, które mnie teraz całkowicie jebie. Mówi, że mi życzy szczęścia. Tutaj nie wytrzymuję i jednak coś mówię, choć miałem nadzieje, że uda mi się dotrzymać niemej klasy do końca. Ale nie, widać jeszcze do tego nie dojrzałem i wysyłam ustny, formalny, oficjalny list z zapytaniem. „Z kim się spotykasz? Kto ci wysłał tego smsa co Ci tyle odwagi dodał?” – pytam jak wszyscy pytają w takich sytuacjach. Sięgam dna, ale trudno, lepiej wiedzieć co jest grane. Tutaj następuje scena, gdy główna bohaterka patrzy na mnie jakbym co najmniej zajebał jej siostrę. Zwolnienie akcji, gra pauzą, cisza, twarz się odwraca, widzę złość, nieoczekiwanie podrywa się do wyjścia, bezkompromisowo trzaska drzwiami. Na dowidzenia krzyczę spierdalaj. Koniec historii pewnej miłości. The end, napisy końcowe. Zostaje sam w mieszkaniu, które jest nagle najnudniejszym miejscem miasta.

niedziela, 15 marca 2009

Wiosna, ach to ty

Zgodnie z odwiecznymi prawami natury idzie wiosna. Można się było tego spodziewać co też wszyscy uczynili. Tak więc nikogo tu nie zaskakuje. I dobrze. Bo wiosna to winien być gość wyczekiwany, a nie wręcz przeciwnie.

Idzie wiosna, a więc czas rozkwitu tego co zielone i nie tylko. Dla przykładu nagle rozkwita sprzedaż odzieży na ten okres przeznaczonej. Rzecz w dobie kryzysu nieoceniona i daj Boże zbawienna.

Poza tym poeci mawiają, że na wiosnę kwitnie miłość co brzmi pocieszająco. Szczególnie w kontekście politycznym, gdzie jak pewien polityk celnie zauważył miłość należy raczej uprawiać a nie o niej mówić.

I na koniec kwestia najważniejsza. Gdy już wszystko zawiedzie i ani kryzys nie ustąpi, ani miłość w polityce nie zakwitnie zawsze będzie można udać się na wreszcie zieloną trawkę. I niekoniecznie w celu palenia, a zwykłego, tak ludzkiego, odpoczynku. Tam nas kryzys nie dopadnie, polityka tym bardziej. I wszystko będzie jak należy. Czego sobie i Wam życzę. Serdecznie.

Pete Doherty - Grace/Wastelands

Rock'n'roll to religia, a religie potrzebują ikon. Sid Vicious nie żyje, Morrison i Joplinka też. Nawet Cobain się okopał. Ostał się jeden: Pete Doherty. Dla mnie ostatni heros tej wyniszczającej mitologii. W przerwie między jednym a drugim odwykiem, pomiędzy jednym jointem a drugą kreską Pete coś zagrał. Zagrał po raz pierwszy na własne konto, bo solowo. Miałem spore nadzieje wobec tego albumu. Grace/Wastelands, bo tak się nazywa, niczym jednak nie zaskakuje. Nie zaskakuje, ale nie zawodzi. Jest tak jak zwykle - smutliwy urok. Szkoda tylko, że całość nie zapada w pamięci nazbyt długo. Ale może trzeba czasu, może trzeba cierpliwości, może wtedy to się zmieni. Może tak, bo zazwyczaj tak jest z geniuszami. A tym Pethe Doherty na swój sposób jest.

Cyfrowy styl życia

Długo na to czekałem. 5 lat. Sporo się w tym czasie zmieniło i działo. 5 lat temu byłem w gimanzjum a dziś na studiach. To duża różnica. 5 lat czekałem i jeszcze tydzień poczekam. Za tydzień nowy album Jarka - Sidneya - Polaka. Słyszałem już trochę nowego materiału i wiem, że będzie dobrze. Prawdopodobnie sukces medialny nie zostanie powtórzony, ale nigdy przecież o to nie chodziło. Niedługo wszystko się wyjaśni.

Nowa formuła

Nastąpiły tzw. pewne okoliczności, w wyniku których zmieniam koncepcje bloga. Czysto publicystyczna część mojego pisania znalazła ujście w bardziej staroświeckich środkach, co skutecznie przyczyniało się do śmierci tego internetowego tworu. Postanowiłem jednak reanimować trupa zmieniając formułę tej strony. Odtąd będzie luźniej, krócej i kulturalniej. O muzyce, o filmie, o książkach i tego typu nieistotnych rzeczach. I Bóg wie o czym jeszcze. Do napisania.