sobota, 8 listopada 2008

Wiem, że nic nie wiem

Od najmłodszych lat dawałem oznaki, że będę jednostką niezbyt intelektualnie biegłą. Rodzice jak to rodzice, wyczuli to szybko i pogodzili się z tym. Jedyną szansą dla mnie, zdaniem mojego taty, było przystawanie do lepszych i mądrzejszych. Nawiasem mówiąc było to dość łatwe do wykonania, bo o lepszych nietrudno.

I tak mijały kolejne lata, kiedy to z poczuciem niższości i kompleksem niewiedzy współżyłem z intelektualnymi wygo. Przysłuchiwałem się ich mądrym rozmowom na, których temat do powiedzenia nie miałem nic. Do momentu.

Do momentu, kiedy zrozumiałem, że nie ma prawd niepodważalnych, a stawianie pytań niekoniecznie jest objawem głupoty.

Jan Nowicki powiedział kiedyś, że w jakiejkolwiek dyskusji musi on wyrażać odmienne zdanie od tego, wyrażanego przez drugiego rozmówcę, nawet za cenę wyjścia na idiotę. Przyznanie racji, choćby słusznej, zamyka drogę ku głębszemu poznaniu, czyli generalnie mija się z celem.

Wiem, że nic nie wiem powiedział Sokrates i święcie wierze, że miał rację. Wiem też, że Ci, którzy mówią, że wiedzą na pewno to wiedzą albo mało albo wcale. I nie wiem czy mam racje, ale wierzę, że dzięki ojcu mam dziś komu zadawać pytania. I już nie głupio mi być idiotą, bo idiocie na więcej pozwalają.

Brak komentarzy: