sobota, 3 stycznia 2009

Mickiewiczowszczyzna

Szli krzycząc: "Polska! Polska" [...]
Wtem Bóg z Mojżeszowego pokazał się krzaka,
Spojrzał na te krzyczące i zapytał: "Jaka?"
Juliusz Słowacki

Kiedy niespełna 20 lat temu rodziła się wreszcie, na nowo, niepodległa Polska w naszych sercach zajaśniała w końcu całkiem poważna iskierka nadziei na lepsze życie. Niepodległość tak długo wyczekiwana, bo w gruncie rzeczy od 1795 roku z małymi przerwami i głębszym oddechem II RP, stała się faktem. Przez te nieomal 200 lat potrzebowaliśmy silnego antybiotyku podtrzymującego życie substancji narodu. Główna choroba została szczęśliwie uleczona, ale coraz częściej dają o sobie znać środki uboczne tej terapii. Niepokojąco często.

Nie trzeba być bacznym obserwatorem życia społecznego by dostrzec jak często wracamy do przeszłości i szukamy w niej pocieszenia i usprawiedliwienia. My - potomkowie Mieszka I, zawsze pokrzywdzeni przez zdradzieckich sojuszników i wrogich nieprzyjaciół stawać musieliśmy do nierównej walki z siłami ciemności. Nam wbijano nóż w plecy, ale my niczym Chrystus zawsze nieśliśmy swój krzyż do końca. Polski naród, przedmurze chrześcijaństwa, przez Boga jedynego wybrany i umiejscowiony pośród zaborczych sąsiadów miał ocalić Europę przed poganami i komunistami.

To nasi chłopcy wybiegli w pamiętnym roku 73 na pożarcie lwom walcząc o wszystko i przeciw wszystkim. To nasi chłopcy tam – na wielkim Wembley – pokazali całemu światu, że z Polską zadzierać nie należy. To nasz Janek Tomaszewski upokorzył pewnych siebie i aroganckich Anglików. To my rok później na Mundialu pokazaliśmy jak należy grać w piłkę i tylko, gdyby nie kolejny podstęp pogodowy cwanych Niemców wygralibyśmy puchar. Bo on się nam należał, ale graliśmy na wrogiej ziemi i przy wrogiej pogodzie. Ale i tak każdy w Polsce wie, że to my byliśmy moralnymi zwycięzcami.

To tylko czubek góry lodowej widoczny prawie co roku przy okazji coraz to nowych - przegranych oczywiście - meczy polskiej reprezentacji z Anglią czy Niemcami. 1974 jest jeszcze całkiem świeżym wspomnieniem bo potrafimy uciec i dalej w przeszłość. 1410, Grunwald, najważniejsza bitwa w dziejach Polski. Ile razy będziemy jeszcze do niej wracać? 1683 – odsiecz Wiedeńska, 1808 - bitwa pod Somosierrą, 1944 - czerwone maki pod Monte Cassino. Zgoda, wszystkie te wydarzenia to naprawdę piękne i często spektakularne sukcesy Polski. Zgoda też, że nie wolno o nich zapominać. Powiem więcej, należy je wspominać i uczyć o nich w szkołach.

Problem zaczyna, gdy budujemy na tej historii swoją cierpienniczą postawę, w dodatku mocno megalomańską. Poczucie własnej wartości wynikające z kompleksów nijak pomóc nam może w budowaniu nowej Polski, gdzie wszystko zależy od nas a nie od zaborców. Jak długo można tłumaczyć wszelkie niepowodzenia historycznymi uwarunkowaniami? Brukamy naszą historię wracając do niej co rusz tak naprawdę szukając alibi i usprawiedliwień a nie prawdziwej dumy. Przez te 200 lat wmawiano nam poczucie wyższości a końcowo popadliśmy w kompleksy niższości. Wywalczyliśmy wolność w najpiękniejszy sposób jaki widział świat bo bezkrwawy. To co jednak stać się miało początkiem nowej drogi stało jej końcem. Bo tych sił naszego zrywu nie starczyło na nic więcej. Jak zdesperowany długodystansowiec dobiegliśmy pierwsi do mety maratonu wolności i padliśmy na ziemię. Nie starczyło nawet sił by odebrać nagrodę a już czekały następne, niemniej ważne biegi do wygrania.

Czekam na czasy, gdy pozostawimy to wszystko za sobą. W światku piłkarskim funkcjonuje takie powiedzenie: „jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz”. Może się mylę, ale ostatni mecz Polaków miał miejsce całkiem niedawno a nie w roku 74. Żyjemy w niezwykle szybkich czasach, gdzie co 10 lat a nie jak dawniej co 100 lat dokonuje się rewolucja technologiczna. Cały świat patrzy przed siebie i szuka tam wyzwań. Polska jest sporym krajem w sercu Europy a zachowuje się jakby była mała wysepką na krańcu świata. Babrzemy się w przeszłości i żyjemy mrzonkami o dawnej świetności, gdy lista problemów i pilnych spraw do wykonania ciągle rośnie i rośnie. Zegar tyka, przepaść się powiększa.