piątek, 24 kwietnia 2009

Historia pewnej miłości - ciąg dalszy, ostatni

Kliknij, by przeczytać trzecią część
Kliknij, by przeczytać całość

Część czwarta, ostatnia:

Pukam do drzwi. Nikt nie otwiera, pukam więc dalej. Wiem, że nie śpi. Widziałem zapalone światło, nie dam się oszukać. Nie po tym co dzisiaj przeszedłem. Walę pięścią w drzwi, do skutku. W końcu otwiera, a jej zdziwiona mina nie wróży nic dobrego. Jeśli do tej pory mogłem mieć nadzieje, że moja niespodziewana walka o miłość ją wzruszy, to właśnie się tej nadziei wyzbyłem. Najpierw pada głośne hasło: Co ty tutaj robisz? Potem jakże oczekiwane: Ty jesteś pijany. Tak, to prawda, jestem pijany. Nie da się ukryć. Czy mógłbym wejść? – taka kultura z mojej strony pada w odpowiedzi na jej chamstwo. Niech ma – raz w życiu mogę się wysilić, niech zobaczy, że nie jestem byle kim, jakimś pierwszym lepszym. Mój urok zadziałał i rozpuścił lód jej serca. Wchodzę, pierwsza baza zaliczona.

Ledwo siadam, gdy seria pytań, niczym z karabinu maszynowego, rani me uszy. Skąd się tu wziąłeś? Po co przyszedłeś? Dlaczego jesteś pijany? Jak ty wyglądasz? Co ty sobą reprezentujesz? – to pytanie mnie najbardziej wzrusza. Więcej pytań nie pamiętam, choćbym chciał. Powoli zbieram się w sobie i układam na bieżąco, w miarę jak najbardziej ucywilizowane odpowiedzi. Długo myślałem o tym co dziś między nami zaszło – to był mistrzowski wstęp, na pewno cytat z filmu, sam bym tego nie wymyślił. Kontynuuję mniej więcej tak: Jest mi bardzo przykro, że wyszło tak jak wyszło. Niepotrzebnie się uniosłem, za co przepraszam. Proszę, wytłumacz mi jednak dlaczego, tak nagle chcesz zerwać wszystko, co między nami takie piękne? Wspominając na trzeźwo te słowa nie poznaję samego siebie. Taki zawstydzająco nieprzyzwoicie romantyczny jestem po pijaku. Poprawię się dla Ciebie, będę lepszy, tylko nie niszczmy tej miłości, proszę – tak celnie puentuje mój wywód i do powiedzenia nie mam już nic więcej. Czekam na reakcje, jak na wyrok sądu, co najmniej najwyższego. Znów milczymy jak dzisiaj rano u mnie. Znów jest ta sama sytuacja, tylko inna atmosfera, inna retoryka z mojej strony, całkowicie kompromisowa. Znów się pojawiają łzy, znów nie moje. Mijają długie, jak godziny, minuty zwięczone, krótką odpowiedzią – Wyjdź stąd, nie kocham Cię już, wyjdź natychmiast, proszę. Moja zgrabna poza poszła się jebać. Bezzwłocznie trzeźwieje a mój romantyzm przechodzi do historii. Gram w otwarte karty. Lecę prostym teksem: Rano potraktowałaś mnie jak chuja, kazałaś spierdalać i nawet chciałem to zrobić. Chciałem myśleć, że byłaś nic nie warta i tylko mnie wkurwiałaś ciągłymi zobowiązaniami. Tego właśnie chciałem,, rozumiesz? I miałem Cię mieć głęboko w dupie. Głęboko. Wielkie jednak, kurwa, pustki w moim życiu uczyniłaś nieobecnością swoją. – Skończ już, wyjdź – przerywa mi – Nie, nie wyjadę teraz, zostanę i powiem Ci do końca. Powiem Ci, że wmawiałem sobie różne bzdury, by ukoić ból, który mi zdałaś. I już prawie było lepiej, już prawie o Tobie zapomniałem zdawało mi się, ale spotkał mnie po raz kolejny niefart. Bo jadać z kobietą, tak, tak, jadąc z kobietą, która miała mi tej nocy pokazać, że nie ty jedna się liczysz, natknąłem się na czerwone światło na mej drodze. Dosłownie i wyobraź sobie w przenośni. I to światło przypomniało mi, że oszukuję samego siebie, że nie tędy droga, że tylko na tobie mi zależy i finalnie, powiem Ci na odchodne, że uświadomiło mnie to w tym, że Cię kocham. Dobrze usłyszałaś, kocham Cię, ale jak widzę jest to mój problem, z którym sobie muszę poradzić sam. Także na mnie już czas. Idę się najebać, nikt mi już przecież nic nie zabroni. To były moje ostatnie słowa do niej. „Nikt mi już przecież nic nie zabroni”. Słowa te pozostały bez odpowiedzi, tylko łzy i cisza. Tak się kończy moje pierwsze w życiu wyznanie miłości. Spierdalaj i do domu. Faktycznie się potem nieźle upiłem.

Równo miesiąc później dostałem telefon od znajomego. Powiedział, że strasznie mu przykro i współczuje. I wie, że mi teraz ciężko na pewno i jak coś to w każdej chwili pomoże jak tylko będzie mógł. Odpowiedziałem, że to trochę poniewczasie i wyznałem wersje dla prasy, że dawno mnie to już nie obchodzi. Że to temat zamknięty, niech sobie życie układa jak chce. Kumpel się na chwile zawiesił, zapytał co mam na myśli. A co ja mogłem mieć na myśli prócz tego, że mnie zostawiła miesiąc temu i już. „Więc ty nic nie wiesz?” – tak mnie dobry kolega podszedł, tak mnie zaskoczył. „A co mam wiedzieć?” – tak ja dobrego kolegę zaskoczyłem. Ona nie żyje, dziś był pogrzeb. Myślałem, że nie byłeś w stanie się tam pojawić, bo wiem jak trudne są dla ciebie zawsze takie momenty. Najpierw tata, teraz ona. Chciałem więc zadzwonić, spytać jak sobie z tym radzisz, ale widzę, że sytuacja jest inna. Aha, no i dostałem list, który mam Ci przekazać. Jej siostra mi go dała dla Ciebie… - takie słowa mi kolega mówił, a ja po prostu milczałem. Nie wiem co to za list, ale Ci przywiozę wieczorem – faktycznie wieczorem przywiózł mi ten list.

"Kochanie przepraszam. Przepraszam, że musiałam Cię tak potraktować, ale uwierz mi tak było lepiej. Od jakiegoś czasu byłam śmiertelnie chora, beznadziejnie chora, bez szans na wyjście z tego. Nie mówiłam o tym nikomu, a Tobie szczególnie nie chciałam mówić. Nie chciałam odbierać nam piękna ostatnich chwil. W końcu jednak musiałam urwać z Tobą kontakt. Musiałam zwolnić Cię z obowiązku przyglądania się dzień po dniu jak umieram. Czułam, że ten czas już nadchodzi i gdy czytasz ten list to znaczy jedno - nie pomyliłam się.

Nie byliśmy nigdy idealną parą, ale powiada się, że ideały nie istnieją. Byliśmy najlepszą parą na jaką zasługiwałam. Długo zbierałam się, by powiedzieć Ci to co powiedziałam tamtego dnia. Starałam się odwlec ten moment najpóźniej jak się da, ale w końcu trzeba było zrobić to co zrobiłam. To była najtrudniejsza decyzja mojego życia. Miałeś prawo powiedzieć mi to co powiedziałeś. Zależało mi na tym byś tak wtedy o mnie myślał, chciałam byś mógł czuć się tą dobrą osobą tego związku, a ja tą złą. Cały dalszy dzień przepłakałam w mieszkaniu i nie mogłam nocą zasnąć. Nie planowałam Cię już więcej widzieć. Wtedy ty, pijany i wyglądający jak siedem nieszczęść zapukałeś do moich drzwi. Bardzo chciałam móc i umieć powiedzieć Ci prawdę, ale nie mogłam, nie umiałam. Musiałam dalej i dalej brnąć w to wszystko. Musiałam. Gdy pierwszy raz w życiu powiedziałeś, właśnie mi i właśnie w takich okolicznościach, „Kocham Cię” czułam się jak najpodlejsza kobieta na świecie. Przepraszam.

Piszę Ci o tym z nadzieją, że mi przebaczysz. Chciałbym byś zapamiętał mnie dobrze, wspominał nasze wspólne chwile pełne radości i szczęścia. Zasługujesz na kogoś dużo lepszego ode mnie, chociaż znając Ciebie bardzo w to wątpisz. Ale uwierz w to. Wszystko jeszcze przed Tobą, będę Ci kibicować i pomagać „z góry”.

Kocham Cię i przepraszam.

PS. Jeśli jest Ci źle - zrób to samo, co wiesz kiedy”

Post Scriptum przypomniało mi o śmierci Ojca. Długo nie mogłem się pozbierać po jego utracie. Nieustannie zatracałem się we wspomnieniach, nie mogłem normalnie żyć. Wtedy z pomocą przyszła mi Ona. Powiedziała, żebym wszystkie te wspomnienia spisał do zeszytu i wrócił do nich dopiero, gdy będę gotów. Wtedy mi to pomogło. Jeśli jest Ci źle – faktycznie było mi źle i chciałem coś z tym zrobić. Coś by uwiecznić moje pierwsze wyznanie miłości. Usiadłem i zacząłem pisać „Powiedziała żebym spierdalał, więc spierdoliłem...”

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Powiem szczerze- na początku byłam rozczarowana zakończeniem. Ciekawe, rześkie opowiadanie zaczęło zamieniać się w smętną, do porzygania romantyczną historyjkę. Być może jednak to Twój świadomy i celowy zabieg artystyczny ;) - bądź co bądź niełatwo, moim zdaniem, umiejętnie połączyć dwa style w jednym tekście.
Więc tak generalnie, jak zawsze, jestem na TAK. Pozdrawiam.

Marlena pisze...

Szczerze nie spodziewałam się takiego zakończenia... po pierwszych dwóch częściach myślałam że zakończy się to trochę inaczej...
Już z wcześniejszego mego komentarza wiesz co mnie zadziwiło...
No ale po przeczytaniu wszystkich części jestem w szoku...
Że Kamil którego kiedyś poznałam potrafi napisać coś takiego napisać... z tej strony to Cię jeszcze nie znałam... :)