poniedziałek, 6 lipca 2009

Najdroższa restauracja w mieście

Siedzieli w najdroższej restauracji w mieście. Wykwintny wystrój, eleganckie towarzystwo, jazzowa muzyka w tle. On – na oko lat 30, ona – na oko lat 20. Siedzieli od co najmniej 5 minut, zajmując stolik oddalony lekko od reszty, pozostając w romantycznym półmroku.
- Gdzie dziś jesteś?
Uśmiechnął się lekko i odpowiedział: - Znów w delegacji. Jak Ci się podoba?
- Ładnie, elegancko. Muszę Cię pochwalić, tym razem faktycznie się postarałeś.
- Cieszę się, to ile za dzisiaj? Tak jak zwykle? – zapytał dyskretnie.
- Nie, od teraz 500zł za noc, aha, i bez udziwnień.
- 500zł? Zwariowałaś? – krzyknął, ale szybko wrócił do szeptu, by nikt nie usłyszał - Ostatnio były cztery stówy, a siedzieliśmy w podrzędnym pubie.
- Tak, wiem. Ale ogólnoświatowy kryzys, ceny idą w górę – z pewnością siebie i wyższością w głosie odpowiedziała, wodząc przy tym wzorkiem gdzieś po sali.
- Nie, nie, nie. Mogłaś mnie prędzej uprzedzić. Dzieci mają niedługo urodziny, muszę im kupić jakiś prezent. Poza tym żona, rocznica ślubu w tym miesiącu. – patrząc prosto w oczy prosił błagalnie - Znaj ty Boga.
Kobieta schyliła się ku mężczyźnie. Spojrzała prosto w oczy.
- Żona na pewno ucieszyłaby się z albumu ze zdjęciami. Z tak pięknej okazji mogę jej podesłać pewne fotografie. Myślę, że to zrobiło by na niej wrażenie.
- Grozisz mi?
- Ależ skąd. Po prostu skoro masz rocznicę, tak Ci zależy na prezencie, chciałbym pomóc. W końcu jesteś mi tak bliski.
- Jak śmiesz! Zresztą nieważne, - zaświtał mu w głowie pomysł - jestem pewien, że twoich rodziców zaciekawi, jak naprawdę zarabia ich najzdolniejsza córka na studia i mieszkanie. Tak jej się dobrze powodzi.
- Grozisz mi?
- Ja? Nigdy w życiu, ale żyjemy już razem jakiś czas, a ja ciągle ich nie poznałem.
- Od mojej rodziny wara! – krzyknęła, ale głos trąbki ze sceny zagłuszył jej wrzask.

Piątkowy wieczór sprzyjał odwiedzinom restauracji przez co powoli brakowało stolików i goście zmuszeni byli zajmować coraz to gorsze miejsca. Para młodych ludzi przerwała ciszę najbliższego stolika z wolnym miejscem pytaniem, czy mogą pożyczyć krzesło. – Nie – odburknął krótko mężczyzna i oddał się dalej posiłkowi.

- Dobra, mogą być te cztery stówy, ale obiecaj, że nigdy już nie wspomnisz o moich rodzicach. Słyszysz? Nigdy.
- No nie wiem, mówiłem Ci już, że dzieci mają urodziny, rocznica ślubu. To wszystko kosztuje. 350 miałbym na dziś najwyżej.
- Jesteś cham i bydlak! – szepnęła ledwo słyszalnie, a po jej twarzy spłynęła łza.
- No już dobrze, dobrze. Ty to wszystko zaczęłaś, a teraz robisz sceny. Nie trzeba było mnie szantażować. Może być tak jak zwykle, ale ty płacisz za swój posiłek tutaj. Pasuje?
- Myślisz, że co? Że ja bym Ci naprawdę życie zrujnowała? Że ja bym doniosła na Ciebie, żebyś ty potem musiał dzieci osierocić? To, że z tobą sypiam to nie znaczy, że ja nie mam serca. Bo mam, tylko tych pieniędzy potrzebuje. Rozumiesz? Dla rodziny.
- Nie rozklejaj mi się tutaj. Pasuje, czy nie?

W międzyczasie zwolniło się miejsce obok nich, ale szybko zajęło je starsze małżeństwo. Bez wątpienia po 70 roku życia, choć nadal w całkiem niezłej formie.

- Pamiętasz, Kochanie, jak w młodości byliśmy w sobie zakochani?
- Nadal przecież jesteśmy, ale oczywiście, że pamiętam Skarbie.
- Spójrz na nich. – wskazała żona mężowi na stolik obok – Tacy byliśmy, gdy się pierwszy raz spotkaliśmy. W podobnej restauracji poprosiłeś mnie o rękę. Może on ją też teraz właśnie prosi?
- Nie prosi Skarbie, nie prosi. Teraz ludzie żyją inaczej – z żalem w głosie podsumował mąż.
- Miłość bez względu na czasy jest zawsze taka sama Kochanie. Wyglądają na zakochanych, jakbym widziała nas z dawnych lat. – znów wskazała na nich – Widzisz jak patrzą sobie w oczy? Też tak na Ciebie patrzałam, gdy mi się oświadczałaś. I też płakałam ze szczęścia.

Kobieta z sąsiedniego stolika z trudem ukrywała łzy, spoglądając tępo na tryumfalny wyraz twarzy mężczyzny. Nie zostało nic z jej pewności siebie, a bijące jeszcze przed chwilą piękno z jej niebieskich oczu nagle przygasło, zostawiając tylko smutek.

- Słyszysz mnie? Pasuje Ci, czy nie? – popędzał kobietę
- Pasuje, ale masz obiecać, że nigdy więcej ani słowa o moich rodzicach. Nigdy.
- No dobra, już dobra. To teraz chodźmy stąd.
- Masz obiecać! – przez zagryzione wargi upomniała się o swoje
- Jak chcesz, obiecuję. A teraz wstawaj.
Wstał, podał najpierw jej rzeczy, potem ubrał swoje i spokojnie wyszli z restauracji.

- Zgodziła się Kochanie. Mówiłam Ci, że on ją prosił o rękę – ewidentnie radośnie oznajmiła mężowi.
- Kto Cię tam wie Skarbie, może i miałaś racje. Miłość to jednak jest miłość.
- Miłość, oczywiście, że miłość. A teraz poszli się kochać, mówię Ci – zachichotała.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Bardzo dobre,pisane sprawnie. O czymś mówi, a to ważne. Autorowi gratulujemy.