poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Piątek

Piątek, poza sobotą, dla ludzi pracujących jest ulubionym dniem tygodnia. Szczególnie po pracy, ale już od rana człowiekowi jakoś bardziej chce się żyć, iść do tej roboty. Człowiek ma w głowie cudowną wizję, że już, już za parę godzin, zacznie się dla niego weekend. Rodzina Czerskich jest jedną z wielu, która zaczęła tak piątek. W piątek, o godzinie 6 rano, życie na ich posesji przy ulicy Kwiatowej, zaczęło tętnić na nowo. Ojciec wyszedł, jak zwykł to robić codziennie, na podwórze. Rozejrzał się po swoim pięknym ogrodzie, rozciągnął się i nabrał duży haust powietrza. – To będzie dobry dzień – powiedział sam do siebie. Udał się następnie do łazienki, odbębnił rytuał higieniczny i spojrzał w lustro. – Jak na moje 50 lat, to jestem chłop jak złoto. A włosy! Ciągle też jak należy, zero siwizny. Kruczoczarne jak miał pradziadek, dziadek i ojciec! pod wpływem odbicia wydał sąd nad sobą. Napełniony dobrym samopoczuciem, dziarskim krokiem, wpadł do kuchni i zapakował śniadanie do torby. Na odchodne wrócił do sypialni. W wielkim łóżku, zawinięta w śnieżnobiałą pościel spała jego żona. A spała tak pięknie, jak śpią tylko królewny z bajek. Nie chciał jej budzić. – Niech słońce pośpi sobie jeszcze z godzinkę. – pomyślał o niej czule. Schylił się tylko lekko i pocałował delikatnie w policzek. Nieopodal, w kącie pokoju mieścił się największy skarb rodziny Czerskich – malutkie łóżeczko, a w nim malutka dziewczynka. Ledwie co przyszła na świat. Mimo to na jej główce zdążyły już pojawić się śmieszne, rude włoski. Wszyscy sobie z tego żartowali – taka pierwsza w rodzinie – mówili. Pierwsza, czy nie pierwsza, ale na pewno piękna. Poza nią rodzice mieli jeszcze czwórkę chłopców. Ci, byli już podrośnięci, w wieku szkolnym. Dziadkowie na ich widok kłócili się, czy bardziej podobne do mamy, czy do taty. Kolor włosów przemawiał za ojcem (choć Pani Czerska również miała dość ciemne włosy), ale uśmiech za matką. Zresztą, czy to takie ważne do którego z rodziców dzieci są podobne? W każdym razie była to familia liczna i katolicka. Głowa rodziny zarabiała na tyle dobrze, że żona nie musiała pracować. Było ich stać na ładny domek, dzieciaki, a nawet wspólne wakacje nad morzem. Wróćmy jednak do tego co działo się w piątek. Ojciec ucałował żonę, potem córeczkę. Chłopacy byli już na tyle duzi, że tego typu pieszczot unikali. – Chłopaki wstawajcie. Umyć się, śniadanie leży na stole i marsz, marsz do szkoły. No już, już! – przez próg do ich pokoju obudził synów. Teraz mogę spokojnie iść do pracy. – cieszył się, że z każdą chwilą jest bliżej początku weekendu. – To będzie dobry dzień – dodał.

Robota szła mu wyjątkowo sprawnie i szybko. Szef był osobą wymagająca, choć sprawiedliwą. Gdy widział zaangażowanie i efekty potrafił to docenić i wynagrodzić. – Dziś, Czerski, masz już koniec pracy. Jest piątek, idź do domu, odpocznij. Żona się ucieszy. Tylko żebyś w poniedziałek też tak dobrze mi tu pracował. – boss pogroził na koniec, ale widać było w tym sympatię. Czerski ucieszył się bardzo, podziękował i ruszył do domu. Całą drogę wesoło nucił coś pod nosem i kombinował, gdzie by tu zabrać rodzinkę na piknik. Około 12:00 był już w domu, 3 godziny przed normalnym końcem roboty. - Synowie szkołę kończą o 14:00, może by tak sobie małe co nieco? Piątek to jest dobry dzień. – zbereźne myśli zaprzątały mu głowę.

Po cichu, po wielkiemu cichu, otworzył drzwi frontowe. Zdjął buty i idąc na palcach począł szukać kobiety swojego życia. W kuchni cisza, w salonie cisza – może mnie skubana gdzieś tam wyhaczyła, pomyślała o tym co ja i już leży w sypialni, czekając na mnie. – snuł wyobrażenie jakie mu odpowiadało. Poprawił grzebieniem włosy, podciągnął spodnie i ruszył ku miłości.

Podobnie jak z samego rana, na wielkim łóżku leżała żona. Taka jak ją Pan Bóg stworzył – cała naga. Zmienił się tylko jeden szczególik. Mianowicie, obok niej leżał równie nagi mężczyzna. Zaskoczenie odebrało im wszystkim mowę. – Co ty tu robisz? – zapytała w końcu kobieta.
- Ty się mnie pytasz co ja tu robie? Kim jest ten facet obok Ciebie? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Yyyyy, to jest... – trzęsąc się cała próbowała coś z siebie wykrztusić.
- Powiedz – przerwał jej – temu panu, żeby stąd natychmiast wyszedł. Albo nie, ja mu powiem. – z całkowitym spokojem, ale tonem przekreślającym szansę negocjacji rzekł: - Wypierdalaj stąd.
Facet, tak jak leżał, wybiegł z pokoju. Sekundę później trzasnęły drzwi frontowe. – To teraz sobie porozmawiamy szmato. Ja ciężko pracuję, a ty się zabawiasz w najlepsze, tak? – całkowity spokój zaczynał mu mijać, ton pozostał ten sam.
- To nie jest tak. – próbowała się bronić.
- Ja Ci powiem, kurwo, jak to jest. - spoliczkował żonę, w lewy policzek – To jest tak, że się puszczasz szmato. – spoliczkował drugi raz, tym razem w prawy.
Kobieta już niczego nie chciała mówić. Zabarykadowała się pościelą i zaczęła płakać.
- Teraz kurwa mi tu płakać będziesz, a przed chwilą dupy dawałaś tamtemu. – zionął ogniem z coraz większym gniewem. Kobieta dalej nic, tylko płacz. – Słyszysz jak do Ciebie mówię? Ona jest moja, czy też z kimś innym się puściłaś? – wskazał palcem na łóżeczko z rudą dziewczynką w kącie. Niemowlę zaczęło głośno ryczeć, jakby czując, że jest przedmiotem rozmowy.
- Jak śmiesz, to jest twoja córka! – pierwszy i ostatni raz uniosła głos.
- A ty jesteś moją żoną i jak ty śmiesz, pytam się?! Burdel mi tu w domu robić! – znów uderzył kobietę swojego życia w policzek, a potem kopnął z buta.
Kobieta padła na ziemię. Szloch dziecka, łzy żony – to wszystko potęgowało furię mężczyzny, który stracił już panowanie nad sobą. – Ja Cię kochałem, kurwa, słyszysz? Kochałem, kurwa! – wył i kopał dalej.
- Ona jest twoja, tylko, że… tylko, że… - ostatnimi siłami próbowała coś wykrztusić.
- Tylko, że co? – kopał i krzyczał, kopał i krzyczał.
- Tylko, że Ci… Ci pozostali czterej… oni nie są. – cudem, szepcąc wydusiła z siebie, a chwilę potem umarła.

To był zły piątek dla rodziny Czerskich. Z szóstki ludzi, żyjących rano przy ulicy Kwiatowej przeżył tylko Pan Czerski i jego córka. On sam został skazany za zabójstwo czterech chłopców i jednej kobiety. Podobno, gdy policja znalazła go w domu krzyczał na przemian wniebogłosy: – Ja was kocham! – i – Ja was zabiję!. Dziś odsiaduje dożywotni wyrok w jednym z zakładów karnych. Kompletnie zwariował, co piątek chce się wieszać. Włosy jego córki pociemniały, nie jest już ruda. Kolor oczu ma po ojcu. Bez wątpienia to jego córka, ale ona go nie zna i nigdy nie pozna. Ostatni raz widzieli się w ten felerny piątek.

2 komentarze:

Unknown pisze...

Jeśli ta historia jest prawdziwa, to jest to historia straszna.

Kamil pisze...

Tak samo prawdziwa, jak ta, że codziennie ukrzyżowujemy na nowo Chrystusa, czyli bardzo prawdziwa :)